Nie ma chyba w tej chwili zakładu bukmacherskiego na mecz NBA, na zwycięstwo drużyny, na którym można by więcej zarobić, niż obstawiając rywali Warriors. Miażdżące zwycięstwa przerażają i zachwycają resztę zespołów NBA. Słów brakuje nawet największym sławom tej ligi, analitykom i trenerom.
Dziś w nocy Wojownicy z Oakland wygrali po raz szesnasty z rzędu. Drużyna prowadzona przez fenomenalnego Stephena Curry'ego od początku sezonu nie ma sobie równych, a wynikiem 16-0 na starcie rozgrywek, pobił historyczny rekord najlepszej koszykarskiej ligi świata.
W 1948 roku Washington Capitals i w 1993 roku wspominani przeze mnie Houston Rockets, rozpoczęli sezony od bilansu 15-0. Żadnej drużynie nie udało się jak do tej pory tego powtórzyć, a Warriors pobili ten rekord bez najmniejszego problemu.
Drużyna gra jak natchniona, piłka chodzi jak po sznurku, trenerzy wykazują się wręcz finezją w rotowaniu składem, a gracze gotowi są zrobić wszystko, aby odnosić kolejne wygrane. Eksperci przewidują, że pierwszym pojedynkiem, który Warriors mogą przegrać jest starcie w święta Bożego Narodzenia, kiedy naprzeciw nich staną Cleveland Cavaliers.
Teraz przed Wojownikami inny rekord do pobicia. W sezonie 1971/72 Los Angelels Lakers zanotowali (nie od początku rozgrywek) serię 33 zwycięstw z kolei.
Stephen Curry, który wraz z LeBronem Jamesem z Cavaliers, został ostatnio wyróżniony tytułem Zawodnika Tygodnia, jest nie do powstrzymania dla obrońców. Średnio notuje 32 punkty, 5,9 asysty i 5,1 zbiórki, trafiając przy tym aż 43% rzutów za trzy punkty. W trzech pierwszych pojedynkach sezonu zaliczał statystycznie 39,3 oczka w każdym starciu.
Jeszcze w poprzednich rozgrywkach LeBron James mówił o nim: "Pytacie mnie, jak zatrzymać Stepha Curry'ego? Tak samo jak mnie. Nie da się.".
Patrząc na skróty występów Warriors i Curry'ego rzeczywiście można odnieść wrażenie, że nie da się ich powstrzymać.